piątek, 17 kwietnia 2015

0. Prolog

Korytarze Hogwartu dla zwykłego ucznia mogły wydawać się upiorne.Wysokie ściany, ozdobione w gobeliny, obrazy które teraz spały, okna przepuszczające światło księżyca- to wszystko nadawało Szkole Magii i Czarodziejstwa osobliwą aurę. Kamienne posadzki, wytarte przez tysiące butów młodych czarodziejów niosły za dnia echo w głąb zamku. Cisza i ciemność które panowały w tym momencie, przerywane tylko przez jedną osobę, oznaczały że jest już cisza nocna.
Remus Lupin, Gryfon piątego roku przemierzał Hogwart szybkim, gibkim krokiem. Przed sobą trzymał zwitek grubego pergaminu, i zaświeconą różdżkę. Mapa Hogwartu, lub też Mapa Huncwotów, była jednym z najlepszych pomysłów na jakie kiedykolwiek wpadli. Pokazywała nie tylko sale, klasy, pokoje profesorów, łazienki, korytarze, dormitoria, ale przede wszystkim pokazywała ludzi, a jeszcze dokładniej, kto z kim i gdzie się znajdował- zawsze i wszędzie. I nigdy się nie myliła. Nie mogła, w końcu spędzili nad nią tak dużo czasu.
Znowu był spóźniony, i to nie była randka, partol czy spotkanie prefektów. Nienawidził gdy ktoś się spóźniał, i sam nienawidził się spóźniać, ale przede wszystkim wiedział że ona nienawidzi tego jeszcze bardziej. Mimowolnie przyspieszył kroku gdy minął Izbę Pamięci na 3 piętrze i skręcił w lewo, w stronę gdzie zaczynały się kręcone schody. Nie wszedł jednak na nie. Schował Mapę do kieszeni spodni i zgasił różdżkę. Przykucnął metr od ściany i zaczął wystukiwać różdżką kod z poszczególnych kamieni. Gdy skończył schody odskoczyły z łoskotem w bok ukazując wąskie przejście które zamknęło się gdy tylko gryfon przekroczył progi pomieszczenia.
***
Siedziałam na ziemi przed mosiężnym kociołkiem. Odetchnęłam głęboko wdychając śmierdzące opary wydobywające się z eliksiru. Był już prawie gotowy, brakowało tylko jednej rzeczy, którą musiała dodać w przeciągu godziny- inaczej eliksir nadawał się do wylania w łazience Jęczącej Marty.
Nienawidziłam kiedy się spóźniał. Wiedziałam że zbliża się pełnia, więc Lupin nie miał tyle sił co zwykle, jednak myśl spóźnienia się przez niego ponownie napawała mnie… Niczym.
-Już jestem- powiedział chłopak przechodząc przez szparę w ścianie.- Wybacz, Slughorn kłócił się z Filchem, nie miałem jak…
-Kłamiesz- powiedziałam mrużąc oczy.- Ale to nie jest istotne, czyż nie? Masz to?
Widziałam jak Lupin sięga do kieszeni drżącą dłonią i podaje mi mały słoiczek. Liście Lepidodendrona- ostatni składnik mojego eliksiru, który waży się nieprzerwanie od półtora miesiąca. Uniosłam się na kolana i wyrwałam mu słoiczek z rąk. Usiadłam po turecku, odkręcając ręcznie słoik- nie można było używać magii przy Lepidodendronie , był tak niezwykłą, rzadką rośliną że nie mógł mieć styczności z magią, póki nie wpadł do wywaru. Rzadka roślina która mogła mnie uleczyć.
-Wiesz, że jeśli Slughorn się zorientuje, to będzie bardzo, bardzo źle? To jest…
-…Lepidodendron, Remusie. Dobrze wiem, co dodaję do SWOJEGO eliksiru.- powiedziałam patrząc na niego.
-Wiem że wiesz co to jest, Lily. Chodzi mi o to że…- zaczął chłopak
-Skończ Lupin. Dobrze wiem o co ci chodzi, i uwierz mi że jeśli się wyda to ty będziesz najmniej podejrzanym osobnikiem. A teraz, proszę cię, zamilcz- powiedziałam i zabrałam się do pracy.
Delikatnie wyciągnęłam suchy liść i umieściłam go na wadze. Potrzebowałam dokładnie 4,62 funta liści. Ostrożnie odważyłam potrzebną ilość i wrzuciłam je do szarej mazi w kotle. Wywar zaczął bulgotać, opary stały się duszące i w którkiej chwili zdążyły wypełnić większość pomieszczenia. Eliksir zaczął się kurczyć, wydając przy tym cichy pisk. Zmienił kolor z szarego na jasną zieleń, wręcz jaskrawą zieleń. Gdy w kociołku przestały zachodzić wszelkie zmiany sięgnęłam po księgę. Sprawdzałam dokładnie krok po kroku czy wszystko przebiegło tak jak powinno. Czy najdrobniejsza zmiana zaszła w odpowiednim czasie. Byłam dokładna, wręcz pedantyczna, ale musiałam mieć pewność że wszystko poszło zgodnie z planem. Miałam za wiele do zyskania żeby pozwolić sobie na błędy.
Przelałam wszystko do małej fiolki i spojrzałam na Remusa. Był dobrym gryfonem. Możliwe, że był nawet dobrym przyjacielem- ale póki byłam taka jaka byłam, nie mogłam się o tym przekonać. Tymczasem on z nieufnością patrzył na trzymaną przeze mnie fiolkę. Widziałam jak się boi, jak jego oczy zachodzą czymś co zapewne nazywało się niepewnością.
-Popatrz na mnie- powiedziałam, a gdy to uczynił kontynuowałam- Pamiętasz zasady, prawda Lupin? Jeśli coś pójdzie niezgodnie z tym, jak tego oczekujemy nie wzywasz pomocy, nie zanosisz mnie do Skrzydła Szpitalnego. Pamiętasz zaklęcia o których Ci mówiłam? Dobrze. Powtórz je wszystkie.
-Sanacor Immortui, Rinain Corpore- powiedział nerwowo obracając różdżkę
-I?
-Lily, proszę. Wiesz, że nie mógłbym tego na Tobie użyć.
-Avada Kedavra, Lupin. I lepiej nie spudłuj. Dobrze wiemy że igramy z magią o której znaczna większość czarodziei i czarownic nie mają pojęcia że istnieje. Nie możemy przewidzieć co się stanie. Więc, na litość boską, używaj wszystkiego o czym ci mówię. Nawet zaklęcia niewybaczalnego.
Nie miałam czasu na jego odpowiedź. Wiedziałam jaka ona będzie, więc nie mogłam dać mu szansy na próbę debaty. „Na zdrowie!” Pomyślałam i przechyliłam fiolkę. Wypiłam do dna, do ostatniej kropli, jak gdyby porcja była za mała i miała mi nie wystarczyć. Patrzyłam na pustą fiolkę, na swoje dłonie i czekałam aż coś się wydarzy. Niekontrolowane drgania, zmiana koloru skóry, wysypka- cokolwiek. Ale nic takiego się nie działo. Już miałam spojrzeć na Lupina i powiedzieć że skończyliśmy na dzisiaj kiedy nagle moje ciało przeszedł ból.
Fiolka rozbiła się na drobne kawałki. Upadłam na kolana i skuliłam się targana bólem. Bolały mnie żyły, bolały mnie kości i każdy mięsień ze ścięgnem. Czułam swój przyśpieszony puls, jak serce uderza o klatkę piersiową i wręcz błaga żeby je stamtąd wydostać. Paliło żywym ogniem, przez co w pierwszych sekundach pozwoliłam sobie na krzyk. Szybko się jednak zreflektowałam widząc że gryfon wyciąga w moją stronę różdżkę. Wystawiłam rękę żeby się wstrzymał i zacisnęłam zęby. Znosiłam gorsze bóle od tego, a najgorszym bólem był fakt, że czułam tylko ból fizyczny.
Nie wiem ile tam klęczałam, z zamkniętymi oczami, ale gdy poczułam szarpnięcie w okolicach karku ból natychmiast opuścił moje ciało. Wzięłam głęboki oddech i uniosłam głowę. Otworzyłam oczy, i zobaczyłam Remusa Lupina opierającego się o ścianę i trzymającego się za włosy. Patrzył na mnie z bólem, i jakby z czymś na podobiznę współczucia i obłędu. Usiadłam na zimnej posadce i wpatrywałam się przez chwilę w Lupina.
-Jak długo?- zadałam pytanie
-Niecałą godzinę. Krzyczałaś… To znaczy coś w tobie krzyczało, tak strasznie krzyczało, Lily, a ja nie mogłem… Nie mogłem ci pomóc…- Powiedział osowiale.
-Remus, zrobiłeś wszystko tak, jak należało. Zawsze robisz to, co należy robić.- Odparłam
-Nie wiem czy dam radę, nie wiem czy potrafię dłużej to robić, Lily…- Zaczął, ale wolałam to skończyć. Przerabialiśmy to już tyle razy, a on nadal nie rozumiał.
-Nie wiem czy dam radę? Czy potrafię? Lupin, chciałabym ci tylko przypomnieć, że nie robisz tego dobrowolnie.- syknęłam cicho.
Widziałam jak przez jego ciało przebiega dreszcz strachu, może czegoś więcej. I dobrze wiedział że nie żartowałam. Wszystko co mówiłam mogłam wcielić w życie, nawet najgorsze rzeczy. Mogłam wydać jego sekret, mogłam powiedzieć to wszystkim, i szczerze powiedziawszy, nie miałabym po tym wyrzutów sumienia.
-Wiem, nie musisz mi o tym przypominać. Ale to ciężkie patrzeć co się z tobą dzieje i nie móc ci pomóc. Nie mogę udawać w dzień że wszystko jest w porządku, że nic się z tobą nie dzieje. Po prostu, Lily, to ciężkie wszystkich dookoła okłamywać. Odkąd wiem…
-Czy ty się słyszysz, Remusie Lupinie? Tobie jest ciężko patrzeć na to co mi się dzieje? Tobie jest ciężko wszystkich okłamywać? Czy muszę Ci mówić, co ja przeżywam odkąd zaczęłam chodzić? Odkąd się urodziłam? Czy ty w ogóle rozumiesz czemu przez to przechodzę?! Chcę być jak ty, Lupin. Jak ty, Potter, Meadowes, Black, Dumbledore czy nawet Filcha! Ale nie mogę. I dlatego tutaj się spotykamy.- Powiedziałam
-Przepraszam Lily, ja…- zmieszał się chłopak.
-Możesz już iść Remusie- Przerwałam mu, wstając i otwierając różdżką drzwi. –W końcu to nie twoja wina, że urodziłam się bez uczuć.